środa, 16 kwietnia 2014



Wołam złoty kołacz.

To miało być wczoraj - zjawiskowe widowisko, widowiskowe zjawisko - pierwszy raz od pięciuset lat zaćmione oblicze księżyca miało się okryć tak ognistym, cynobrowym rumieńcem. Aby zobaczyć ten fenomen - tę niecodzienną, apokaliptyczną wręcz wizję - jak zapewniali pismacy na portalach internetowych, pojechaliśmy przed zachodem słońca na Kangaroo Ground, gdzie na niewielkim wzgórzu stoi kamienna wieża widokowa (nota bene całkiem ładna jak na australijskie "zabytki"). Po przyjechaniu na miejsce, tak jak się spodziewaliśmy - na wieży nie było już dla nas miejsca - była oblężona przez całą armię napalonych fotografów. Wszyscy, niczym snajperzy pod rozkazem, kierowali długie lufy w jeden punkt nad horyzontem, czyhając na czerwonego odmieńca, by "odstrzelić" go zaraz, gdy tylko się pojawi. Skręciliśmy więc w jakąś prywatną, polną dróżkę, wiodącą przez malownicze, zielone pastwiska. Przy drodze pracowali dwaj mężczyźni, cieli drzewo. Piotr wysiadł z auta i użył swych zdolności interpersonalnych, wstawiając odpowiednią gadkę. Jeden z mężczyzn okazał się właścicielem rozległej farmy i, jak przystało na przyjaznych, gościnnych, bezproblemowych Australijczyków, powiedział, że jak najbardziej możemy zostać na terenie jego pastwisk, by oglądać zaćmienie księżyca. Zatrzymaliśmy się na wzniesieniu z cudownym widokiem na szerokie, trawiaste pola, na których rozsiane było wielkie stado białych, niedawno ostrzyżonych owiec; z widokiem na pomarańczowy zachód słońca i - po przeciwnej stronie nieba - pagórkowaty horyzont, zza którego miał wynurzyć się rumiany księżyc. Zaraz zbiegła się i otoczyła nas cała rodzina farmera - jego dorosłe dzieci i wesoła gromadka wnuków, aby wspólnie podziwiać zaćmienie.


Między owcami, przy kuwetach z wodą, pasły się i poiły różowo-popielate papugi.
Po długim wyczekiwaniu wreszcie na niebie zaczęła klarować się blada, różowawa tarcza księżyca. No, nic tu nie udramatyzuję - nie było to ani porażające, ani tym bardziej apokaliptyczne zjawisko. Ale piękne, owszem.
Wraz z pociemnieniem nieba, księżyc nabierał coraz bardziej rozognionych rumieńców, nasycał się rdzawo-czerwonym kolorem.
Aż wreszcie Księżyc zaczął powoli wychodzić z cienia Ziemi.
Zdaje mi się, że wczorajsze zaćmienie wcale nie było powalająco bardziej czerwone niż zaćmienia, jakie oglądałam wcześniej. Ale i tak było dla mnie niezwykłe, niecodzienne i jedyne - przez wzgląd na przepiękną scenerię. Gdy objęłam spojrzeniem panoramę pastwisk o zmierzchu z czerwonym księżycem w roli głównej, zaświtało mi, że gdzieś już to "widziałam". To przecież sceneria żywcem wyjęta z wiersza Czechowicza! Oto fragment:

terkocze senne półżycie
drożyną leśną łąkową
dołem dołem
polem

nad wieczorem o rżyska zawadza
księżyc ciemny czerwony

A teraz jeszcze cały wiersz "Przez kresy" w interpretacji Turnaua, interpretacji idealnej.

P.S. z ciekawostką: Być może patrzycie na powyższe zdjęcia i zastanawiacie się: "Co jest nie tak z tym księżycem?..." Już wyjaśniam. My, ten sam księżyc, tu w Australii, widzimy do góry nogami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz