czwartek, 23 stycznia 2014




Muuu, meee.

Victoria to kraina pastwisk, tak bezkresnych, tak zjawiskowych, że mogłyby stanowić scenerię dla Psalmu 23. Ba, cała Australia to kraina pastwisk. Więcej tu bydła i owiec niż ludzi, autentycznie. Z tego względu i przez wzgląd na naszą miłość do zwierząt, bardzo często, podczas naszych przejażdżek w obrębie Melbourne, nie docieramy do miejsca docelowego, ale zatrzymujemy się gdzieś na skraju wielkiego pastwiska, by zabawiać zwierzęta. Tak było i wczoraj - u schyłku dnia jechaliśmy przez park narodowy Kinglake, nad jezioro Yan Yean. Nie dotarliśmy jednak do jeziora, bo wypadło nam ważne spotkanie z krowami i kozami.

Na krowiej planecie rzadko lądują statki obcych. Gdzieś w oddali, we wszechświecie dróg niemlecznych, czmychają, migocą się pojazdy ufo-ludków. Wczorajsze lądowanie naszego wahadłowca na bydlęcej ziemi wprawiło krowy w totalne osłupienie. Całe stado zbiegło się, uformowało szereg i zamarło w bezruchu...
Znacznie bardziej towarzyskie były kozy.


W małym stadku kóz każda z kóz była odmiennej rasy i maści. A jedna szczególnie różniła się od reszty - była trochę większa, trochę masywniejsza... Nieważne, że wyglądem bardziej przypominała młodego cielaka.  Najważniejsze, że była przekonana o swej koziej tożsamości.










Inna z kolei, wyraźnie w stanie błogosławionym, nie mogła się oprzeć swoim zachciankom i zachłannie wyrywała z rąk Piotra czekoladowe cukierki.
Najmniejsza, czarna kózka, może dlatego, że najmniejsza i że czarna, uporczywie domagała się pieszczot. Tak uporczywie, że w końcu utknęła między drutami ogrodzenia. Jako pierwsi publikujemy wideo z tych dramatycznych wydarzeń:


Ten upał ostatnich dni to szatan, nie upał! Ma czarnoksięską moc. Zamienił dark chocolate w białą czekoladę.

 Postanowiłam więc rozebrać choinkę, zanim lukier z pierników zacznie skapywać na dywan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz